niedziela, 22 listopada 2009

Wciąż pragnę się zmieniać

Tak, pomimo akceptacji siebie, wciąż chcę się zmieniać. Chcę wznosić się coraz wyżej ponad własne słabości, coraz bardziej otwierać na drugiego człowieka, przenikać go i rozumieć. Na tym etapie świadomości jeszcze nie byłam. I jest to niesamowita frajda. Kiedy wyrzucam z siebie śmieszne kompleksy i śmieszne słabości, kiedy nie patrzę na siebie przez pryzmat innych ludzi a tylko przez swój własny, czuję jak z każdą chwilą staję się silniejsza i bardziej pewna siebie. Kiedy otwieram się na innych, wczuwam się w nich bez powłoczki egoizmu - to owocuje. Budują się silne i szczere relacje, niezwykłe więzi emocjonalne. Bez fałszu, kombinacji i dziwnych zagrywek. I zapewniam, z naiwnością to nie ma nic wspólnego. O takich relacjach przecież wszyscy marzymy. O byciu szczerze akceptowanym i rozumianym. Dlatego nie czekam nie wiadomo na co, staram się akceptować i rozumieć, siebie i innych, od zaraz :)

czwartek, 19 listopada 2009

szczęście? nie ma się czego bać

Tak sobie myślę, że to niesamowite, ale ludzie boją się szczęścia. I to bardzo niedawno dotyczyło również mnie. Bałam się przyznać do tego, że jest mi dobrze, żeby tego "nie zapeszyć". O matko, co za bzdura. Ale tak jest i tak wciąż słyszymy wokół siebie, a jak tak ciągle słyszymy to w końcu zaczynamy tak myśleć...nie chwal dnia przed zachodem słońca, nie zapeszaj, nie dziękuję za życzenia powodzenia....brrr what a bullshit! Ludzie, my najzwyczajniej w świecie boimy się pozytwnego myślenia, pozytywnego nastawienia. Mało tego, znajdujemy sadystyczną przyjemność w tworzeniu czarnych scenariuszy, rozpamiętywaniu i analizowaniu wszystkiego co się da i wyciąganiu negatywnych wniosków. A marudzenie i narzekanie... o tak, to jest to, to jest społecznie mocno akceptowane: tu mnie boli, tam mnie strzyka, nie mam pieniędzy, mąż mnie wkurza, mąż jest dla mnie miły - pewnie ma kochankę....blahhh. No way, ja dziękuję, bawcie się beze mnie. Ja tu nie pasuję. Wystarczy, zamartwiałam się w swoim życiu wystarczająco, wystarczająco napisałam sobie czarnych scenariuszy, które sie sprawdziły (bądź nie), wystarczająco często bałam się kolejnego dnia. Zresztą czy to ma znaczenie? Te wszelki lęki i czarne myśli w ogóle nie powinny mieć miejsca, bo w 99% są irracjonalne, wyssane z palca. Dlatego, że boimy się szczęścia. A tu się nie ma czego bać.
Tak więc jestem szczęścliwa i wdzięczna za to co mam, a mam bardzo dużo :)
Mam cudownego mężczyznę, który mnie kocha, uwielbia, szanuje, docenia, jest wierny, mądry cierpliwy, opiekuńczy, jest mi przyjacielem, kumplem i kochankiem :)
Mam wspaniałych przyjaciół, na których mogę zawsze polegać :)
Mam rodzinę, która dała mi bardzo dużo ciepła w życiu, bynajmniej nie jestem emocjonalną sierotą, o nie! :)
Mam wielu fajnych znajomych, którzy przy jeszcze bliższym poznaniu pewnie mogliby dołączyć do grona przyjaciół :)
Mam odlotowego kota! o to jest iście królewska postać! :)
Mam fajne i naprawdę ciepłe mieszkanie, w którym lubię przebywać, odpoczywać, pracować, bawić się :)
Mam pracę, dzięki której mam mieszkanie :)
Mam pasję, która nakręca mnie z wielką siłą, wyrabia charakter, kształtuje ciało, wypełnia mnie endorfinami od stóp do głowy ;)
Mam zdrowie, mam ładne ciało, lubię siebie, ba! kocham siebie :) podobam się sobie jak jasna cholera :)
O tak, mogłabym tak jeszcze długo wymieniać...ale chyba wiadomo o co chodzi.
Jestem szczęśliwa. I nie boję się tego. :)

środa, 18 listopada 2009

Akasza

Tu chodzi o muzykę. Przede wszystkim. Najpierw siedzisz z zamkniętymi oczami i słuchawkami na uszach słuchając wielu kawałków. Nie myślisz o niczym szczególnym, tylko słuchasz. I nagle bum! Dreszcz, spazm. Czujesz, w tej muzyce jest coś. To coś. I kiedy po raz pierwszy słuchasz tego utowru nie śmiesz się poruszyć, ani drgnąć. Orgazmiczne brzmienia wlewają sie przez uszy, łzy kręcą się w oczach. Tak jest po raz pierwszy. A po raz kolejny na twarzy pojawia się uśmiech, a muzyka wnika głęboko w ciało, rozprzestrzenia się w nim jak wirus, panoszy i niemalże uwiera. Kilka razy jeszcze można wysiedzieć z takim bananem na ustach i usmiechać się do swoich wizualizacji. Ale potem przychodzi bum! Trzeba wstać, nie można wytrzymać dłużej bez ruchu. Musisz się ruszać, ruszać tak jak chce tego to coś rozpanoszone w ciele...ruszać, ruszać, ruszać się, muzyka...tak długo, aż niemalże mdlejesz. Ruch, ciało, muzyka, wszechświat. I to jest właśnie to. To coś o czym chyba nie umiem nawet pisać :)