czwartek, 9 grudnia 2010

Polubić najwięcej jak się da

Takie małe olśnienie. Życie składa z chwil, malutkich fragmencików wielkiej układanki. Bez względu na doniosłość lub jej brak, to wszystko to tylko chwile, drobiazgi. Warto więc żyć tak aby jak najwięcej mieć takich radosnych drobiazgów. Tymczasem wielu ludzi pozbywa się ze swego życia mnóstwa wspaniałych momentów i doznań. Dlaczego? Gdyż ich nie lubią. I to jest dla mnie olbrzymia zagadka. Nie rozumiem kiedy ktoś: nie lubi tańczyć, nie lubi się uśmiechać, nie lubi pocałunków, nie lubi trzymania się za ręce, nie lubi spacerów, nie lubi śpiewu ptaków, nie lubi się przytulać, nie lubi zwierząt, nie lubi spać z ukochaną osobą, nie lubi rozmawiać z ludźmi...wymieniać można by długo. Dlaczego ludzie odrzucają masę drobnych przyjemności, dlaczego szkoda im na nie czasu?? Co tak naprawdę jest w życiu istotne? Rozumiem, realizowanie celów. Ale czy celem nadrzędnym każdego z nas nie jest radość z życia? Może więc warto lubić jak najwięcej dobrych rzeczy.. A z pewnością warto spróbować polubić choć niektóre z nich, do tej pory odrzucone. Spróbujcie, zawsze to jakaś odmiana :) Czas zatem i na mnie. Może w końcu polubię gotowanie :)

poniedziałek, 29 listopada 2010

Zadrwij sobie z zimy!

Ja zadrwiłam i dobrze mi z tym. Zamiast marudzić i trząść się z zimna poszłam piechotą (samochodu zresztą i tak nie posiadam:)) na zakupy. Nie jakoś daleko bardzo, ok 1 godziny w obie strony (w tym zakupy jakieś 15 minut). Doszłam do wniosku, że: 1) trzeba się do zimy przyzwyczaić i z nią oswoić, 2) wychodząc na zimno spalam więcej kalorii, bo organizm potrzebuje energii żeby się ogrzać, 3) brnąc przez nieodśnieżone ulice można sobie zafundować trening wysiłkowy (w drodze powrotnej z zakupami to tym bardziej), 4) od wielu godzin sypie śnieg, więc można się dotlenić świeżym powietrzem 5) zakupy i tak kiedyś trzeba zrobić :). Efekty:  zrobione zakupy, świetne samopoczucie, zredukowany strach przed zimą i zimnem :) Polecam!

niedziela, 28 listopada 2010

Babskie opowiastki o tłuszczyku

Ostatnio ważyłam się na specjalnej wadze, która podała mi m.in. udział procentowy tkanki tłuszczowej w masie ciała. Wyszło mi 23% i nie wiedziałam czy to dużo czy mało czy w sam raz. No to przekopałam internet iiii dowiedziałam się, że w sam raz (uff), ale z takich ciekawostek to wyczytałam też, że w tłuszczyku nam kobitkom się estrogeny przechowują i będą uwolnione jak się menopazua zacznie, a tym samym spowolnią proces starzenia...Noooo to teraz to już wybitnie pokocham mój tłuszczyk na pośladkach :D :D

wtorek, 12 października 2010

Dlaczego taniec brzucha,czyli jak to się zaczęło

To był 13 luty 2009, mój szczęśliwy piątek. Chociaż wtedy nie czułam się akurat szczęśliwa a wprost przeciwnie. Siedziałam w domu na zwolnieniu lekarskim i zastanawiałam się nad swoim życiem. 29-letnia kobieta, singielka, której życie toczyło się w zamkniętym kręgu: praca, dom, imprezy. Czułam, ze nie mogę tak dłużej, potrzebowałam celu, poczucia samorealizacji. Praca zawodowa mi tego nie dawała. Byłam w dołku, zaczęłam szukać wsparcia. Zaczęłam prowadzić internetową rozmowę z moim przyjacielem, a obecnie moją drugą połówką, przedstawiłam mu marudnie stan w jakim się znajduję. Na co mój M zaproponował mi znalezienie pasji, czegoś co sprawia mi przyjemność, albo w czym jestem lepsza od innych, w czym rozwinęłam się przez ostatni rok, itp. Podał mi nawet konkretne techniki na takie poszukiwanie. Nie pamiętam dziś dokładnie jakie, wiem, że miałam wziąc do reki kartke i coś do pisania i zacząć to jakoś wszystko wypisywać, zaszeregowywać, analizować. Zapowiadało się na wiekszą robotę. Już nawet siadałam do ławy z kartka i długopisem w ręku, ale nie zdążyłam usiąść, bo w jednej chwili wszystko ułożyło mi się w logiczną całość: kocham taniec, ale za stara jestem na taniec towarzyski, który wcześniej ćwiczyłam, ale podobno taniec brzucha nie ma żadnych ograniczeń wiekowych...bardzo lubię pomagać ludziom, ale nie jestem dyplomowanym psychologiem aby to robić, ale przecież mogę pomagać kobietom ucząc je tańca...przecież taniec to terapia ciała i ducha...I w ten sposób miałam już swój cel życiowy: tańczyć, uczyć, pomagać, tańczyć, tańczyć, tańczyć. Poczułam wtedy ogromna ulgę, poczułam się wolna od wyścigu szczurów, praca zawodowa zaczęła dla mnie znaczyć tyle co źródło dochodu a nie sposób na życie.  A następnego dnia zapisałam się na zajęcia z break danca :) Dlaczego nie na belly dance? :) Bo akurat w moim miasteczku tańca brzucha nie było i nie ma, a lepszy jakiś taniec niż żaden ;) Natomiast kiedy zaczęłam poznawać najstarszy taniec świata to tym bardziej rosła (i rosnie cały czas) moja nim fascynacja. I tak to trwa. Przez 1,5 roku zaliczyłam kilka warsztatów w Polsce, ostatnio zaczęłam uczyć sie w łódzkiej szkole Salome, przerobiłam kilka instruktazowych filmów DVD i masę filmików na youtubie. A teraz myslę, że czas wyjechać do wiekszego miasta aby przyspieszyc swój rozwój i realizację marzeń. Zmieniłam też zdanie na temat piątków 13-tego ;)

niedziela, 10 października 2010

W końcu, po ponad 1,5 roku usilnych i mozolnych prób rozwijania swojej pasji na własną rękę (+ kilka warsztatów) udało mi się zapisać na regularne zajęcia z tańca brzucha w Łodzi. Dojeżdżam co sobota ok 70km busem. W obie strony:) i jestem z siebie w związku z tym dumna. Ale ja tak nie do końca o tym chciałam...chciałam napisać o dziwnej mentalności Polek (i mnie niestety też to dotyczy chociaż w niewielkim stopniu), jaką jest niestosowność czucia się atrakcyjną. Polega to na tym, że czujemy się zażenowane kiedy Pani instruktorka prosi nas o uśmiech i zmysłowość. Naprawdę uderzyło mnie to jak trudno jest uśmiechnąć się do swojego odbicia w lustrze i okazać pewność siebie. Ja mam wrażenie, że to wręcz nie wypada, i to jeszcze tak przy innych ludziach..., że przecież trzeba się zarumienić i niczym spłoszone dziewczątko nieśmiało spuścić wzrok. I wszystkie na tych zajęciach takie jesteśmy. Spłoszone, nieśmiałe dziewczątka (chociaż z zajęć na zajęcia coraz mniej). A dlaczego nie śmiałe, atrakcyjne kobiety? Gdyż w naszej obyczajowości to "nie uchodzi"...cóż chyba zatem pora najwyższa ta obyczajowość zmienić;) , bo przecież nie ma niczego niestosownego w kobiecie, która ma świadomość własnej wartości i atrakcyjności, taka kobieta jest podwójnie piękna :) tak więc plecy prosto, biust do przodu and shake :)

sobota, 11 września 2010

Warsztaty z palenia papierosów czyli coś miłego dla palaczy :)

Natchnęło mnie do napisana tego posta pomimo tego, że sama nie palę i generalnie jestem przeciwniczką tego...hmm no właśnie jak to nazwać...póki co nazwę to zwyczajem. Zwyczaj palenia papierosów, o tak, to brzmi lepiej niż nałóg, prawda? Jak już wspomniałam generalnie jestem na "nie" jeżeli o papierosy chodzi, gdyż uważam, że można znacznie lepiej spożytkować wydawane na ten cel pieniądze, a do tego aspekty zapachowe palacza nie są najmilsze dla nosa. A zdrowie? Co natomiast ze zdrowiem, przecież tu przede wszystkim tkwi największe zło papierosów. Otóż...czy ja wiem...czy to palenie naprawdę tak szkodzi? Hm, więc ja myślę, że to zależy od nastawienia samego palącego. Wpadłam na ten trop słuchając audycji radiowej o Kubańczykach. Otóż na Kubie jest bardzo powszechna tradycja palenia cygar, jak wszyscy zapewne wiedzą. Mało kto natomiast wie, że Kubańczycy żyją długo i szczęśliwie (pomijam kwestie polityczne). Nie chorują jakoś drastycznie mocno na raka płuc czy choroby układu krążenia. Dlaczego? Pewnie dlatego, że po prostu palą te cygara dla przyjemności i z każdym zaciągnięciem nie zastanawiają się jak bardzo rujnuje to ich zdrowie. Kolejny przykład, który dał mi do myślenia: w mojej pracy jest pan, który jest ogrodnikiem, zajmuje się zielenią przed firmą, poza tym sam ma swój ogródek i uwielbia zajmować się roślinami. Nie stanowi dla niego problemu przyjeżdżanie rowerem do pracy na godz. 6.00 bez względu na pogodę. Ten pan ma zdrowie z żelaza, a na brzuchu "kaloryfer" mięśni.Ciekawa jestem jakiego człowieka widzicie oczami wyobraźni. Pewnie raczej nikt nie widzi pana w wieku 78 lat, który przez 30 (czy nawet 40 tu nie jestem pewna) lat palił 3 paczki papierosów dziennie. A to właśnie firmowy pan ogrodnik. Co prawda Pan Zenon rzucił nagle palenie w ciągu jednego dnia i obecnie nie pali. Nie mniej jednak palił długo i bardzo dużo a zdrowia może mu zazdrościć wielu młodych ludzi. Co z tego wszystkiego wynika: najważniejsze jest podejście do życia i tego co się robi. Jeżeli palisz to rób to z przyjemnością, rozkoszuj się dymkiem, daj sobie czas na papieroska. Niestety w Polsce wielu ludzi pali i robią to byle jak: szybko, niedbale, mimochodem podczas innych czynności, a do tego ze świadomością, że to kurde bardzo niezdrowe jest. No to jak tu się nie rozchorować?
Ja absolutnie nie namawiam do palenia. Ja namawiam do cieszenia się życiem, a nie ciągłego umartwiania. Co do przykładu pana Zenona to myślę, że jego ogrodnicza pasja także przyczynia się do świetnego zdrowia. Tak więc warto mieć w życiu pasje, to zdrowe jest! :)

sobota, 21 sierpnia 2010

przeszeregowanie

Oświeciło mnie. Do tych czas w swoim życiu stosowałam złą kolejność. Od tej pory na pierwszym miejscu jestem JA. A jeżeli ja to taniec. A jak taniec to taniec, a nie zmywanie garów, pranie, mycie podłogi itp. Czyli jak przychodzę z pracy to w pierwszej kolejności po zjedzeniu obiadu i odpoczynku jest taniec, tak przynajmniej ze 2 godzinki dziennie. Dopiero potem, jak sił i czasu starczy to zajmę się innymi sprawami. O! A jak sił i czasu nie starczy to pójdę po prostu spać :) Dziękuję, skończyłam.

poniedziałek, 16 sierpnia 2010

wspinaczka w górę brzucha :)

Wspinaczka na szczyt swych marzeń jest niezwykle mozolna. Ja ostatnio jakoś zbyt długo odpoczywałam podczas tej drogi, czas ruszyć dalej. Ale ciężko tak się podnieść jak zasiedziało się zbyt długo, potrzebna przyjazna pomocna dłoń, ktoś kto rozumie jak to jest. Oj ciężki ten tyłek, ciężki.
Rzecz w tym. Jestem samoukiem tańca brzucha. I chcę podążać dalej tą drogą. Chcę moje życie odwrócić do góry nogami. Chcę zajmować się tym tańcem. Bo jest piękny, piekielnie silny, emocjonalny, kobiecy.... Nie chcę w nim rywalizować z innymi kobietami, a wspierać się wraz z nimi. Uczę się go sama od 1,5roku...brakuje mi tych kobiet...poszukuję ich zatem, aby wzajemnie dawać sobie siłę i radość.
Dziś dzień pierwszy nowego etapu wspinaczki. Zaczynam od uporządkowania swojego miejsca do ćwiczeń.
Tancerki, piszcie :)

sobota, 2 stycznia 2010

Ty możesz, Ty potrafisz

Czy zauważyliście drodzy czytelnicy (a wiem, że kilku się tu czasem przewinie :)), że o niektórych ludziach mówimy i myślimy: ona/on to da sobie radę? Niedawno moja siostra mnie skwitowała: "ta pyskata to zawsze sobie poradzi (albo coś mniej więcej takiego)". I fakt faktem, odkąd pamiętam, jest we mnie takie przekonie, że ja sobie poradzę i generalnie... radzę sobie. Zastanawia mnie tylko skąd to się bierze. Dlaczego o niektóre osoby martwimy się i staramy się im jakoś pomagać, bo mamy wątpliwości co do ich samodzielności i zaradności a co do innych osób tych obaw brak? I czy może tak zamartwiając się o te "mniej zaradne?"osoby nie upewniamy ich w tym, że sobie z czymś nie poradzą, że są jakieś gorsze, felerne? I tak zdaje mi się, że ta opinia otoczenia ma znaczny wpływ na wiarę w swoje możliwości drugiego człowieka. Sama po sobie zauważam, że jeżeli osoba, która jest dla mnie autorytetem, bądź jest to osoba, z której zdaniem się liczę podda pod wątpliwość moje plany, zamiary to łatwo mi szkrzydełka opadają i ciężko mi jest je później samemu podnieść. Hmm no i jaki mądry wniosek by tu wysnuć? Pomagać , nie pomagać? Myślę, że pomagać, ale przede wszystkim w uzyskiwaniu ludziom wiary w siebie :)